Kolejne z marzeń typu Must Be zaliczone. Wróciliśmy z ekspresowego rajdu po Bałkanach, który zapamiętam jako jeden z najśmieszniejszych. Tym razem pojechaliśmy w męskim gronie w ilości trzech!
Śmiechu było co niemiara, wspomnień dwa razy tyle. Jak zwykle przed wyjazdem, szybki rekonesans po tanich biletach i fru! Znów lecieliśmy przez Włochy i znów z noclegiem na lotnisku. Jednak tym razem byliśmy doskonale przygotowani! Zafundowaliśmy sobie luksus z Tesco za 24zł. Miny współtowarzyszy lotniskowego noclegu napawały nas wredną satysfakcją (hihihi) Nie ma to jak po królewsku nadmuchać sobie materacyk.
- Do rzeczy panie do rzeczy!
- No już, już!
Skupie się na tym co było, bo mnie publika kąsa po nogach.
A więc wylądowaliśmy "najsampierw" w Salonikach, no i bach! Od razu Piter dostał obuchem przez pysk. Naciął się chłop na słynny grecki kryzys... A ja tak sobie myślę, że to nie kryzys, tylko południowy styl bycia. Wnukom będzie mógł opowiadać, że po przylocie do antycznej Grecji, po królewsku wymienił walutę. Z króla Jagiełło razy 5 (500zł) zrobiło się 90 marnych, zadłużonych po uszy, greckich "Ełraczy"
Lukratywna wymiana dokonana, więc nie ma co się dziwić, że 5 minut później buda (kantor) była już zamknięta. Nie było komu reklamacji zgłosić! Daje sobie łeb uciąć, że sjesta trwała w najlepsze a dzielne pracownice kroiły fetę do sałatek. Marny los biednego Polaka... No nic pan, wsiadaj w bura i jedź. Jedź i rejestruj co tam na zachodzie ( mimo, że to południe) w trawie piszczy. A piszczy, piszczy. Tylko, że nie w trawie a pod miotłą, jak ta mysz kościelna... Tylko że widzisz, głupio tak, bo wiesz pan, Grecja to kraj bogaty. Kasę na turystach robi ( patrz 2 pierwsze zdania) i jeszcze jej MerTusk dosyła. A oni? A oni bawią się w najlepsze. Taki kraj panie. W końcu Zeusa mają w swoich szeregach. I nic, że jak ta mysz pod miotłą, no ale o czym ja i gdzie my tam do nich.
Dobra, zostawmy samych Greków bo nam więcej Zorby nie zatańczą. Wróćmy do faktów. Kurs na najtańszy hostel w mieście. Podjeżdżamy a tu?! Proszę państwa, toż to HOTEL bez zdradliwej "S" w nazwie. I to jaki! w centrum, w kamienicy, pięknej, przy samej ulicy. Nic tylko ścielić łoże i łososia zamawiać. Pfff...marzenie ściętej głowy. To hotel był, ale 100 lat temu, zanim to jeszcze Grecy z Turkami za łby się brali ( a biorą się od zawsze).
UWAGA!
Kran odpada, łózka za krótkie, okna stare i się nie domykają a w nocy hałas taki, jakby TIR mi po wyrku jeździ. Człowieku z czym do ludzi? Z czym do turystów? Z tym? Tam karaluchy większe od szczurów biegały a drzwi od kibla korniki zjadły. WSTYD! Internet był chociaż to mogłem napisać przez telefon satelitarno-kosmiczno-fejsbukowy, że żyjemy. Plusów więcej nie stwierdzono. I jeszcze oszukać nas chciał pan portier i 7 euro na koncie nie wiedział. Widzisz? Widzisz panie jak to na zachodzie ładnie się wiedzie!?
Szybko uciekliśmy na "miasto" żeby i nas te korniki nie zjadły. No i miasto fajne nawet, tylko brudno trochę i nic nie wiedzą. Ani gdzie autobus, ani gdzie informacja. Sjesta o której się zaczyna, to wiedzą...
Piwo mają, ale drogie i niedobre i chyba nie ich bo się Berlin nazywa czy jakiś innym Amsztel. No więc, piliśmy to co tańsze o 10 eurocentów, żeby jakoś w tym naszym "Mariocie" zasnąć. A słabe siuśki takie, że ho ho. TIR mi po wyrku całą noc jeździł...
- Piter, wstawaj! Ola, wstawaj!
- Panie, idź pan! Daj pan żyć
- No wstawać, bo nam autobus zwieje!
No i tak się zaczął kolejny dzień wakacji. Pyski pomyte, zęby
wyszorowane i w "mjacho". Ciepło, bezchmurnie, tłoczno. Grecy na naszych
oczach udawali, że pracują :) Fajnie. Plan na ten dzień brzmiał :"Kto
szuka, nie błądzi" i trochę czasu poświęciliśmy na szukanie biura
sprzedającego bilety do Skopje.
Powiem
wam, że jako osoba wychowana w PL, która to bastionem porządku nie
jest, czułem dziwną satysfakcję, że mieszkam tu gdzie mieszkam. Tam na
ulicach jest brudno, ale nie tak jak u nas na wsi czy na zadupiach,
tylko zwyczajnie brudno. Mają jakieś dziwne przyzwolenie na śmiecenie. Tak w ogolę to dużo psów na ulicach, tych z futrem i tych bez futer
zresztą też ;)
Po
małym rozpoznaniu terenu i zakupie przepustki do Skopje,
stwierdziliśmy, że przejdziemy się po mieście. Poszliśmy na wzgórze
rozciągające się w granicach metropolii, z którego widok trudno opisać.
Połączenia natury z miastem, które rozłożyło się na wybrzeżu sięgając po
horyzont. Przerwa! O tak, tam musiała być przerwa!
Jeść nam się chciało! Wiadomo, człowiek z fotosyntezy nie żyje. Co by
tu wciągnąć? Hmmm...to co w każdej knajpce, aż prosi się o zjedzenie,
a prosi się naprawdę sporo. Jako wegetarianin nie czułem się ani trochę
poszkodowany, chłopacy z tego co wiem też nie narzekali.
Saloniki leżą nad wodą, a nad tą wodą jest długa i piękna promenada. Po jednej stronie zabudowania a po drugiej majestat morza. Wygląda to bardzo przyjemnie, tym bardziej, że praktycznie na całej długości ulokowane są różnej maści bary, knajpki i restauracje. Jest w czym wybierać. O 17:30 pożegnaliśmy się z Salonikami i wyruszyliśmy w trasę do Skopje! Macedonio, jedziemy :)

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz