5.02.2012

Zapach orientu - MAROKO cz.3

DZIEŃ 3

Małpy, węże, tatuaże i soki z pomarańczy. Witamy w Marakeszu!

Po dosyć męczącej podróży, na rogatkach miasta przywitał nas "Kubuś".
 



Od samego wjazdu czuć, że to zupełnie inne miasto niż Fez. Dużo bardziej kosmopolityczne, gdzie nowoczesne dzielnice przeplatają się z typową marokańską zabudową. Sposób jazdy miejscowych kierowców również delikatnie się różnił i podlegał lokalnym regułom. Klakson do dechy i jedziemy.


Odczuliśmy to stojąc na rondzie, gdzie nie panowały żadne zasady, a stres który nam wtedy towarzyszył powodował, że pot lał się gęsto. Istne kuriozum!


Po kilkunastu minutach zaparkowaliśmy samochody w pobliżu placu Jemma El-Fna, skąd dobiegały odgłosy szaleńczej rzeczywistości. Tabuny turystów, niezliczone ilości atrakcji i gwar nie pozwalały zapomnieć, że jest się w najbardziej rozpoznawalnym miejscu Maroka. Kilka dni wcześniej w jednej z restauracji przy samym placu, miał miejsce zamach bombowy do którego przyznała się lokalna komórka Al-kaidy. Troszkę to nas martwiło, ale suma sumarum obeszło się bez dodatkowych ofiar. 

Gdy wtargnęliśmy na sam plac, stwierdziliśmy, że najpierw poszukamy noclegu a później zrobimy mały rekonesans po mieście. Włócząc się po okolicy, trafiliśmy na hotel idealny na nasze warunki finansowe. Oprócz pokoi, do dyspozycji mieliśmy cały dach, który skrzętnie wykorzystywaliśmy do chłonięcia atmosfery miasta.




Marakesz a w zasadzie jego główny plac - Jemma El - Fna, budzi się do życia o zmierzchu. Dlatego postanowiliśmy, że zanim to nastąpi odpoczniemy i zrobimy delikatny rekonesans po okolicznych sukach. Klimat miejscowych bazarów zdecydowanie różnił się od tych w Fezie (Uwaga - po wąskich uliczkach medyny,  miejscowi jeżdżą jak szaleni na swoich mechanicznych jednośladach).

Gdy nadszedł zmierzch na placu zaczął robić się niewyobrażalny tłum. Na każdym wolnym skrawku powierzchni rozkładali się handlarze, cyrkowcy i zaklinacze węży. Główna atrakcja to jednak stoiska z jedzeniem. Skosztować można wszystkiego i w nieskończonych ilościach. Od baranich łbów po dania czysto wegetariańskie.  Najciekawsze są jednak sposoby na przyciągnięcie klienta, których miejscowi naganiacze mają niezliczone ilości. POLECAM!

Do późnych godzin wieczornych włóczyliśmy się po placu i okolicznych bazarach. Upał, tysiące turystów i przemiła atmosfera, to argumenty przemawiające za sukcesem tego miejsca:)



Na sam  koniec dnia postanowiliśmy przetestować "nasz" hotelowy dach, delektując się nie bez trudu zdobytym alkoholem :)




PS. Szklanka świeżo zmielonego soku z pomarańczy to koszt ok 1zł. Nie muszę tłumaczyć, że piliśmy jeden za drugim...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz